Wojna

Kto by pomyślał, że w epoce cold drip’ ów, office space’ ów, slow food’ ów i box diet’ ów i w ogóle wszelkich AI’ ów i lotów w kosmos wybuchnie wojna. Ale nie wojna klonów czy zombie. Nie cyber wojna czy wojna na poduchy! Pełnoskalowa okrutna wojna, gdzie ludziom odstrzeliwane są głowy wraz z wszelkimi marzeniami o czymkolwiek. Tak po prostu.

Wybuchła wojna na szeroką skalę, a skala może ulec powiększeniu i dotknąć nawet Afryki, Chin i wielkiego kosmosu podobno. Jest to wojna, od której, coraz bardziej mi się wydaje, nie uciekniemy. Donikąd. Nie ma miejsca, w którym w jakiś sposób można by się choć na chwilę oszukać, że jej nie ma. Tej wojny.


Co robić? Jedynym najlepszym rozwiązaniem jest to, aby czynić pokój. Gdziekolwiek się da. A jak się nie da to być spokojnym w swoim sercu, że się próbowało. Zaopiekować się swoim domem, rodziną, poczytać, posłuchać muzyki, ciężko pracować, pozachwycać się prostotą każdego poranka i wytchnieniem każdego wieczora, zrobić coś smacznego do jedzenia, zaparzyć kawę, porozmawiać sobie z kimś dobrym, cieszyć się, że Jann robi karierę (ja się strasznie cieszę!), a na koniec, zaprzyjaźnić się z Bogiem…


W filmie pt. „Don’t look up” przed końcem wszystkiego rodzina z kilkorgiem przyjaciół przygotowuje razem kolację (jak to jest pokazane! Aż czuć zapachy!) Wiedzą, że to już koniec. Wiedzą, że już nic nie da się zrobić, żeby uratować świat. Zachowują spokój. Są przytomni i świadomi tego, że nadszedł koniec i dotykają tego co najważniejsze. Relacji z innymi, miłości, przyjaźni. Siadają przy stole, chwytają się za ręce, żeby się pomodlić i wtedy… nooo nadchodzi to, co nieuniknione, co jest bardzo niespodziewane, bo przecież w Hollywood nawet koniec świata powinien wyglądać jak happy end. No niestety nie tym razem…


To tak jak u nas, teraz, może zaraz…nie wiadomo.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nikt nam nie kazał zrobić tak, jakoś się postarać, napiąć mięśnie, żeby tylko nie umrzeć! Nakazano nam, abyśmy pozostali wierni aż do końca. I to powinno nam dawać nadzieję. Bo nie mamy wpływu na swoją śmierć, jest to już poza nami, jest to jak u Kierkegaarda, skok w przepaść, na główkę. Mamy jednak wpływ na to, czy pozostaniemy wierni Jemu aż do końca. Pomimo wszystko. Tu już mamy pole do pełnego popisu.


Mamy wpływ na to, czy pozostaniemy wierni aż do końca. Tak jak mamy wpływ na to, czy zaopiekujemy się swoim domem, rodziną, czy poczytamy, posłuchamy muzyki, pozachwycamy się prostotą każdego poranka i wytchnieniem każdego wieczora, zrobimy coś smacznego do jedzenia, zaparzymy kawę, porozmawiamy sobie z kimś dobrym, ucieszymy się, że Jann robi karierę (ja się strasznie cieszę!), a na koniec, czy zaprzyjaźnimy się z Bogiem (który notabene, daje nam możliwość pełnego zwycięstwa nad śmiercią i przejścia do innego wymiaru niczym w Marvelu).

„Nie śpię, kiedy trwa wojna,
będę przytomna, przytomna do końca” (K. Nosowska)


Dodaj komentarz