Ciao ciało

Pisze do mnie zdesperowana kobieta. Smutna i zniechęcona. Nie, złe słowo. Ona była zrozpaczona. Jest dużo ode mnie starsza. Ma synów w moim wieku i oprócz tego, że na pewno jest na jednym z pierwszych miejsc w moim życiu w zbiorze przyjaciół, to ja podstępnie traktuję ją jako mamę. Zawsze była mądra. Pięknie uśmiechnięta, ciepła, ale gdy trzeba, surowa. Taka kobieta, którą nazwało by się kiedyś prawdziwą kobietą. ,,Kiedyś” piszę, bo dzisiaj to już nie wiadomo. I ona, skarbnica mądrości życiowej i wiedzy w zakresie egzystowania pojętego bardzo szeroko. Ona patrząca rozważnie i roztropnie dobierająca słowa. Ona, która trzech swoich synów wyprowadziła na szerokie wody samodzielności. Ona, która tylu osobom udostępniała swój dom, posiłki przy stole, czas na wysłuchanie. Ona znająca tajniki życia obecnego i wiecznego nawet. Ona jest zrozpaczona. Czemu? Ponieważ znowu przybrała na wadze. Ta waga jest w jej życiu jak kamień potknięcia. Od zawsze kontroluje jej każdą myśl. Kiedyś analogowa, a teraz się wycwaniła i cyfrową tarczą zabiera radość z ostatnich (przecież!) lat życia. Dlaczego? 

Jestem albo przewrażliwiona albo nie wiem co, bo kolejny raz w przypadku innej kobiety dostaję po gębie sytuacją tak podobną.

Rozmowa telefoniczna zaczęła się zwyczajnie. Jak się mam, jak ona się ma. U nas słońce, a jak u Was? I czy dzieci zdrowe. Takie sprawy niby zwyczajne, ale miło porozmawiać. Tym bardziej, że pandemia trwa już rok, ona samotna, ja zapatrzona w domowe sprawy. I tak sobie budujemy relację od lat dwudziestu. Ona ma już 70 lat, wiele przeżyła, może nawet zbyt wiele jak na jedną małą i dość słabą kobietę. Nauczyła się chować w sobie, lekko nad sobą użalać, ale każdy by się użalał. Samotność prowadzi do użalania się, a może to użalanie jest dobrą ucieczką od powinności bycia dzielnym zawsze, wszędzie, dla każdego. Tak sobie rozmawiamy. Momentami milczymy, bo czuję, że coś ją męczy. Ta izolacja, samotność powodują, że sięga po swoje ulubione wafelki. Jak piszę o tych wafelkach to żałuję, że nie da się o tym napisać jakoś bardziej zwiewnie, może użyć jakichś metafor, poetycko to ująć. Jeśli bym tak umiała… Nie umiem. Chodzi o zwykle wafle, na wagę. Takie kakaowe. Pyszne do kawy, herbaty, mleka. Szczególnie wypijanych w samotności. Te wafle powodują pociechę, a za chwilę wielkie poczucie winy. Są słodkie ale pozostawiają niesmak. Rozmowa się toczy. Ta rozmowa jest niemądra, taka zbyteczna, prosta do bólu. Ona je te wafle i tyje. Czuje się jakby to jej odbierało resztki godności. Jakby to, że tyje sprawiało, że kończy się jej świat. A tak naprawdę kończy jej się czas, a wafelki zabierają jej radość życia odkąd pamiętam. Zawsze bardzo zwracała uwagę na tycie swoje i innych. Pragnęła być w drużynie chudych. Grupa niedoścignionych kobiet o wąskich biodrach i szczupłych taliach. Tych co w reklamie wpieprzają (przepraszam!) Prince Polo w uwodzących pozach  przy zachodzie słońca na Teneryfie, a mężczyźni je uwielbiają za to i tylko czekają, aby się wgryźć, ale nie w Prince Polo. No cóż. Jednak w rzeczywistości, tej o której piszę, tej prawdziwej, kobieta porzucona zanim jeszcze dostała jakąś namiastkę miłości, patrząc na taki przekaz, wie na pewno, że to wszystko co przeżyła, to jej wina. Jej nikt nie chce z wafelkami i biodrami. Czy w ostatnim dniu życia będzie żałowała, że nie zjadła sobie tego wafelka z radością. I teraz sobie myślę, że ktoś może powie, że wafelki są niezdrowe i z cukrem. Tak, to prawda, ale przecież stres tak samo powodować może cukrzycę, jak spożywanie cukru. A stres przewlekły i nienawiść do samej siebie? Co powodują?

O! Może udar!

Wiki dostała udaru kiedy miała 73 lata. Na szczęście córka zadzwoniła szybko po karetkę, więc Wiki wyszła z tego prawie cało, a nawet jej ta udarowa sytuacja pomogła. Nie tyle zdrowotnie, ale towarzysko, jak najbardziej. Wiki od zawsze ceniła sobie miłość i oddanie swoich przyjaciółek. Przyjaciółki były ważniejsze niż dzieci, mąż czy praca. Ich uznanie było zawsze na pierwszym planie. Wiki w szpitalu po udarze spędziła trzy tygodnie. Pobyt tam, spowodował, że grono jej przyjaciółek poszerzyło się o współlokatorki ze szpitalnej sali. Kobiety uwielbiały Wiki jak prawie wszyscy, którzy znali ją w bardzo powierzchowny i niezobowiązujący sposób. Wiki w szpitalu bardzo mało jadła. A kiedy zauważyła, że powoduje to wzmożone zainteresowanie lekarzy i pielęgniarek, a do tego zachwyt nad jej figurą u nowych przyjaciółek, Wiki prawie przestała jeść. Wróciła do domu słaba, zmęczona, poszarzała i mała. Za to bardzo szczęśliwa tym jaki szok wzbudza jej wygląd. Jej narcystyczna natura była nakarmiona, ciało nie dostawało zbyt wiele, żeby za bardzo nie popsuć efektu. Oczywiście rodzina była szczerze zaniepokojona i zapracowana w nakłanianiu do jedzenia. Wszystko psuły koleżanki. Szczególnie jedna. Otyła Zosia (sama tak siebie określała). Na widok Wiki powiedziała prosto z serca, jakby bezwiednie: ,,jaka ty chuda! Jak ja bym tak chciała!”. Córka Wiki, na pograniczu wielkiego zmęczenia i bezsilności odpowiedziała również z serca: ,,Pani Zosiu, to trzeba dostać udaru i już!”. Nie wiadomo czy udało się pani Zosi schudnąć. Wiadomo, że trafiła na długo do szpitala z powodu ciężkiej choroby nerek. Nie widuje się jej od tamtej pory. Wiki zaczęła jeść i przytyła. Nie otrzymuje już tylu pochwał. Czasem z tęsknotą wspomina tamte czasy. Może gdzieś w sercu ma nadzieję, że udar się powtórzy?

To tyle może jeśli chodzi o pokolenie kobiet, które opuszczają powoli ten świat i zmierzają w nieznane, a niektóre w znane. To zależy od wiary i światopoglądu. Jednak jak widać ani wiara ani światopogląd nie uchroniły ich przed jakimś kłamstwem, trującym jadem, śmierdzącym jajem. Wiele mam jeszcze porównań, niektóre wulgarne. Nie ma jednak potrzeby ich tu umieszczać. Zostawię je dla siebie, jak czegoś nie napiszę to mnie to bardziej gniecie i wkurza. Chcę, żeby mnie wkurzało, bo nie chcę zapomnieć o sprawie i się zgodzić na taki stan rzeczy. Kobiety, które przeżyły tak wiele. Niektóre przygód, miłości, rozwodów, upokorzeń, wojen, wychowania dzieci i wnuków oraz doświadczyły przeżyć strasznych, o których się nie mówi na głos. One przy końcówce swojego życia płaczą nad wafelkami, biodrami i opiniami ludzi na temat ich tuszy. Kto je okłamał i kiedy? I w jaki sposób wychowały swoje córki? Jakie słowa o sobie słyszały ich córeczki podczas obiadów czy, broń Boże, deserów?

Teraz opiszemy moje pokolenie. I mnie samą. Można by napisać stustronicowe studium przypadku takiego i owego. Poszukiwanie ideału i nie znajdowanie go w sobie wyssałyśmy z mlekiem matek, wyduldałyśmy z butli z mieszanką mleczną z Pewexu.

Dość długo byłam jakaś odporna na cały teatr, na którym każda z nas występuje i gra tak jak potrafi najlepiej. W większości swojego dzieciństwa byłam wychowywana przez tatę. Może na szczęście w nieszczęściu nie nasłuchałam się zbyt wielu obelg swojej własnej mamy na nią samą. Dzięki temu obraz samej siebie czy poczucie własnej wartości nie był zachwiany poprzez porównywanie się czy chęć przypodobania innym. Dopiero dorwało mnie po urodzeniu drugiego synka. Okazało się, że nie spełniam oczekiwań. Ataki przyszły dość szybko i to ze strony kobiet. Najpierw najbliższych, a potem dalszych. Chociaż nie. Pierwszy sygnał, że coś ze mną nie tak otrzymałam od dziewczyny, która leżała ze mną w sali po porodzie. Ona leżała całą dobę na wznak po cesarce, ja miałam dobry, szybki i bezproblemowy poród. Od razu mogłam wstać, zająć się dzieckiem, wziąć prysznic i te wszystkie wspaniałe zwykłe czynności, które po porodzie wydają się jakby świeże, nowe. Coś pięknego. Koleżanka po cesarce leżąca obok w łóżku, wodziła za mną jakiś czas wzrokiem i w końcu, pełnym przekonania głosem wypowiedziała te słowa, które potem okazały się mnie prześladować: ,,Został pani brzuch po ciąży!”. Ja stałam obok niej, kilka godzin po porodzie z głupim uśmiechem na twarzy. Tutaj świeżo urodzony Juleczek z wagą 4300 i dość trudnym usposobieniem, a tam leżąca i cierpiąca dziewczyna jeszcze nieświadoma co zobaczy na temat samej siebie i siły grawitacji, kiedy wstanie jutro na nogi. Urodziła swoje pierwsze dziecko i nigdy jeszcze nie była po porodzie. Przebaczyłam jej tę uwagę i odpowiedziałam coś łaskawego na swój temat z cyklu, że z czasem wszystko się zmieni. Moje słowa były łaskawe, ale w sercu miałam jakąś dziwną pretensję do siebie, do synka, do całego świata.

Po wyjściu ze szpitala spotkałam się z wieloma przykrymi uwagami, których nie ma sensu powtarzać. Tak jak wcześniej napisałam, wszystko pochodziło z ust kobiet. Szczególnie tych najbliższych. Wojowniczek w sprawie tak ważkiej jak płaski brzuch u świeżej mamy; córki, siostry, synowej. 

Wojowniczki zapatrzone w kobiety z internetu czy innych tv wiedziały, że przecież wszystkie księżne, aktorki, modelki i celebrytki są takie piękne po porodzie. Może czasem zmęczone, smutne, szare, ale na pewno z płaskim brzuchem. Wszyscy widzieli zdjęcia spod szpitala. Brzuch płaski, bez dwóch zdań.

Tak wiele moich koleżanek nasłuchało i naoglądało się bzdur, i uwierzyło, że coś z nimi jest nie tak. Nie taki brzuch, nie taki nos, nie takie głowy, nie takie ręce. Wciskamy się w nie swoje pomysły na swój temat, żeby jakoś się dostosować, przypodobać, zachwycić kogoś sobą. Jesteśmy jak Wiki po udarze, jak kobieta od wafli, jak moja mądra i piękna przyjaciółko mama nad cyfrową wagą. Głodne i szare, nieszczęśliwe, szukające potwierdzającego odzewu i skierowania do podgrup pt.: ,,nadaje się” albo ,,nie nadaje się”. To w zależności od tego, kto orzeka przeskakujemy z jednej zagrody do drugiej, bo czasem się nadajemy, a czasem nie. Zazwyczaj jednak nie.

Znam tyle kobiet, dziewczyn, które całe swoje życie zmagają się z każdym posiłkiem. Są takie, które jadają za dużo, a potem samym sobie wyznaczają kary. Są takie, które stosują straszne diety. Wyniszczają organizmy. Zamiast trawić pokarm, trawią swoje psychiki, zjadają się od środka.  Wszystkie są naprawdę piękne. Piękne. Piękno to coś co wypływa ze środka, ale często jest przymglone zmartwieniem, walką wewnętrzną i nienawiścią do samych siebie. Często to prawdziwe piękno zabarykadowane za drzwiami i tak mocno zamknięte, że prawie go nie widać. Jest jednak widoczna żałość taka, która czasem niestety przeradza się w śmieszność. Trochę jakby chorobę psychiczną. Obsesję. Bo jak nazwać sytuację kiedy kobieta już dojrzała patrzy non stop w lustro i robi selfie z dziobkiem. Kiedy za każdą kostkę czekolady karci siebie i zasuwa na rowerku stacjonarnym do upadłego. Jak to inaczej ogarnąć rozumem kiedy kobieta już dawno dorosła, tygodniami pije tylko wodę i je jabłko kiedy jest już naprawdę głodna. Jak to określić kiedy kobieta, która ma już córki karmi się fikcją na instalajfie, a potem głodzi się w realu. Jak to nazwać? Strata, szkoda, rozminięcie się z prawdziwym życiem?

Sprawa by była prosta, gdyby chodziło tylko o pokolenie kobiet starych albo dorosłych. Nasza sprawa. Każdy ma prawo mieć swoje wzloty i upadki. Każdy żyje jak chce. Jednak sprawa nie dotyczy tylko dorosłych, a właśnie przede wszystkim dotyczy naszych córek. Co z nimi będzie?

Urodzone świeżutkie i cudne. Każda ze swoją główką pełną wyobrażeń o życiu i zabawie. Dziewczynki są wspaniałe. Jest w nich tyle życia i prawdy. Nawet jeśli tak bardzo będziemy uważać, żeby im nie przekazać tego co otrzymałyśmy od swoich mam i babć, w pewnym momencie dostaną do ręki pierwsze telefony i wtedy dla wielu bajka się kończy. Życie czasem też. Ostatnio wysłuchałam wykładu na temat tego, że część dziewczynek, które decydują się na zmianę płci, robi to, nie dlatego, że tak bardzo chcą być mężczyznami. One po prostu nie chcą być kobietami, nie są w stanie znieść tej presji. I rozumiem je bardzo dobrze. Kiedy ja byłam małą dziewczynką, trzeba było się zachowywać po dziewczęcemu i to mnie wtedy denerwowało, bo chciałam jeździć na rowerze i mieć praktyczną fryzurę, żeby zjeżdżać w dół kopca Kraka (to taki kopiec w Krakowie). Przyznam, że byłam w tym świetna. Może, gdybym wtedy miała instagrama i matkę, która się odchudza latami i płacze nad swoimi zmarszczkami, też bym chciała uciec ze świata kobiet, gdzie pieprz rośnie? 

Konto na instagramie założyłam kilka miesięcy temu, żeby być na bieżąco z pewnymi treściami, które mnie interesują. Interesują mnie kajaki, góry, alternatywny styl życia np. ludzie którzy całymi rodzinami przeprowadzają się do autobusów dając prztyczka w nos bankom i kredytom. Interesują mnie rowery i podróże. Bardzo się zdziwiłam ile wśród tych moich zajawek jest syfu w postaci botoksu, sztucznych biustów, półnagich fotek dorosłych kobiet, które już naprawdę mogłyby się cenić wyżej. I taki typowy wyraz ich twarzy. Niby uśmiech, ale widać, że to już któreś z kolei podejście do zdjęcia, bo uśmiech nie obejmuje oczu. Czyli klops, bo uśmiech bez oczu nie jest uśmiechem.

Jak na to patrzę, jeśli to jest punkt odniesienia dla nas, kobiet, to jestem z tymi nastolatkami co chcą uciec jak najdalej od takiego typu kobiecości.

I wzięłabym je chętnie na ramę roweru i zjechała tak szybko jak kiedyś z kopca Kraka do innej rzeczywistości.

,,Hej Madziu, jak tam Karolinka?”- pytam znajomą o jej córkę. Karolinka zawsze była dla mnie jakaś wyjątkowa. Bardzo wrażliwa, często zaczytana, mądra, myśląca i wyjątkowo ładna blondyneczka z niebieskimi oczami. Dlatego też odpowiedź jej mamy bardzo mnie zdziwiła: ,,Wiesz, Karolina ma już osiemnaście lat i nie chce być kobietą. Stwierdziła, że raczej jest mężczyzną”. Bardzo mnie to zasmuciło. Widząc wyraz twarzy Madzi, mamy Karoliny, serce mi pękło. Wielki ból i zagubienie. 

Teraz przenoszę się myślami do pociągu, którym dość często podróżuję z moją Córką, którą tak strasznie kocham, że gdybym mogła to przewróciłabym dla niej ten kobiecy świat cały do góry nogami. Jeździmy tym pociągiem na zajęcia z tańca, bo Róża kocha tańczyć, jeść i żyć pełnią życia w ogóle. W pociągu jest bardzo osobliwie. Tutaj są inne reguły gry. W czasach Covida, tu nie ma Covida, bo każdy dotyka każdego różnymi częściami ciała. Najbardziej przeszkadzają mi cudze pośladki. Niestety kontakt cheek to cheek dość często jest nieunikniony. Tak jak wspomniałam, Covida nie ma, nie ma tez zasad typu ,,nie podsłuchuj czyichś rozmów, nie czytaj cudzych smsów, nie podglądaj czyichś filmików”. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a nawet nie trzeba sięgać zbyt daleko. I właśnie to zwraca częsta uwagę mojej Róży. Wszyscy są zajęci swoim telefonem. Nawet kiedy ktoś nastąpi ci na stopę to ,,przepraszam” mówi nieuważnie, bez spoglądania na ciebie, jakby przepraszał swój telefon. Wszyscy są w swoim świecie. Ale właśnie! Czy w swoim? Śmierdzący pociąg relacji Warszawa-Siedlce w niczym nie przypomina wysprzątanych i lśniących pokoi, które oglądają moje współpasażerki. Ich fryzury. Skromne kucyki, lekkie odrosty, zwykłe praktyczne ścięcia. Twarze zmęczone zwykłym życiem. Lekkie makijaże zrobione o szóstej rano przed pracą i wyszykowaniem dzieci do szkoły. Malutkie pierścionki, które może kupił im kochający i równie zmęczony mąż. To, kim są te kobiety, w niczym nie przypomina ,tego co tak zachłannie przewijają na swoich telefonach. Jakie mają myśli, co czują w swoich sercach patrząc na tę szopkę?

Od lat jesteśmy karmieni cudzymi poglądami, namawiani na coraz to nowe mody, trendy, sposoby. Jesteśmy dość odporni, my, dorośli. Jednak doszliśmy do ściany. Podobno ludzkość jest w końcowym punkcie i już więcej zmian nie zniesie. Nie zniesiemy więcej nowinek, pomysłów, rozwojów. My, dorośli nie zniesiemy. A dzieciaki? Nasze duże i malutkie kochane dzieci? One też są na jakimś celowniku i wymiękają tak jak my. Czy ja demonizuję? Czasem się zastanawiam. Może mi się wydaje? Jednak kiedy widzę młode dziewczynki stojące przed lustrami wind, przedpokoi, centr handlowych, naśladujące celebryckie pozy pań, które dziś są, a jutro wyjadą za kasę z insta w kosmos albo do Honolulu, to wyć mi się chce. 

Straciliśmy kontakt z samymi sobą. Nie czujemy swoich myśli ani wrażeń. Gubimy się. Myślimy, że to co na ekranie, to jest naprawdę. A właśnie tak nie jest. Wylogowując się z ułudy widzisz siebie naprawdę. Czujesz swoją duszę, ducha i ciało. Takimi jakimi są naprawdę. Nikt ci nie mówi co masz myśleć, jak masz wyglądać i czuć. Już nie jesteś śmieszny dla samego siebie i dla innych. Mam wrażenie, że od przeglądania się w tym weneckim lustrze internetu, robimy się głupi. Jak w labiryncie, nie wiemy, w którą stronę iść. 

Dla wszystkich pokoleń kobiet moje życzenia są proste. Może to nawet taka modlitwa. Żebyśmy były silne i potrafiły się cieszyć z naszego własnego życia. Były dla siebie dobre. Żebyśmy były przewodniczkami dla naszych córek, ucząc je przybierać  do zdjęć ich własne wyjątkowe pozy. Takie jakie tylko chcą. Żebyśmy stworzyły dla nich taki dobry kobiecy świat, w którym będą chciały pozostać. 

Nauczmy je z radością jeść wafelka. Mój Boże, siebie tego nauczmy.

Nauczmy się nie patrzeć na siebie i koleżanki tylko przez pryzmat ciała. Nie komentujmy się wzajemnie na głos i po cichu. Zobaczmy w sobie coś więcej. Jesteśmy czymś o wiele więcej. O niebo więcej.

Troszkę się zdystansujmy. Powiedzmy: ,,ciao ciało!”.

Bo może sprawa jest naprawdę poważna?

Być może sprawa jest grubsza?

Możliwe, że od zawsze toczy się bój.

Może to ten sam wirus, wróg, patogen co przed wiekami?.

Bo może ktoś rzeczywiście nas zwodzi od pokoleń?

,, I ustanowię nieprzyjaźń między tobą a kobietą, między twoim potomstwem, a jej potomstwem; ono zdepcze ci głowę, a ty ukąsisz je w piętę”.  

Mamy pewnego nieprzyjaciela od zawsze, który kąsa bezlitośnie. 

Wysiadając z pociągu Róża pyta mnie: 

,, Mamo czemu sobie nie oglądałaś internetu?”

,,Bo chciałam być z Tobą…”

,,Acha…a kiedy kupisz mi telefon?”

,,Kiedyś”- mówię.

,,Nigdy”-marzę.


Dodaj komentarz